Dziś przeczytałam newsa, że 28 grudnia urodziła się druga córka Nicole Kidman. Tylko że to nie aktorka donosiła ciążę, ale wynajęta surogatka. Podobne przypadki rodzicielstwa dotyczą innych celebrytów różnej orientacji seksualnej.
Co sądzicie o takiej formie macierzyństwa? Czy rzeczywiście kobieta, która nosi dziecko 'pod sercem' (jak to się ładnie dawniej nazywało) przez 9 miesięcy, nawet jeśli nie jest z nim w żaden sposób spokrewniona biologicznie, potrafi do końca zdystansować się do swojej roli? Czy w ogóle jest możliwe, by w ciągu tych pierwszych miesięcy istnienia zawiązała się jakaś więź między dzieckiem a surogatką, skoro ona zdaje sobie sprawę z tego, że będzie musiała oddać noworodka innym ludziom?
A czy w związku z tym macierzyństwo biologicznej matki nie jest w jakiś sposób zubożone, pozbawione wielu ważnych momentów, które dzieją się tylko w ciąży?
Moje stanowisko w tej kwestii jest dość ambiwalentne, ale nie chciałabym go jeszcze zdradzać, bo jestem ciekawa Waszych opinii.