W ramach nudy (matki i dziecka) wybrałyśmy się z Marią na mały przegląd do szmateksu. Nie planowałam większych zakupów, bo raz, że cienko z kasą, jak to zazwyczaj pod koniec miesiąca, a dwa, że nie sądziłam, by mój urwis dał mi cokolwiek na spokojnie popatrzeć.
Zazwyczaj tak jest, że gdy nie jadę po nic konkretnego, to z czymś jednak wychodzę i odwrotnie. Dziś było nie inaczej. W ciągu dwóch godzin, które tam spędziłyśmy, pooglądałam wszystko, co mnie interesowało i nawet udało mi się zrobić zakupy. Ale to ta magia "nic konkretnego"... A wyszłam z prezentami dla całej naszej czwórki Najbardziej jednak zadowolona jestem z pościeli dla Marysi z motywem z bajki Lilo&Stitch i tunelu na działkę. Taki farcik Oczywiście, gdyby tylko fundusze i czas pozwalały na częstsze wizyty w szmateksie, pewnie w ogóle bym z niego nie wychodziła. Tak, myślę, że jestem w jakiś sposób uzależniona od tego grzebania
Następna wycieczka raczej nieprędko z w/w powodów. Może to i lepiej, bo zrobiłabym z chałupy składzik Wielu rzeczy kupić teraz i tak nie mogę, bo choć moja szafa wymaga totalnego przeglądu i wymiany ciuchów, które już dobiłam, to na tę słoniowatą figurę i tak bez sensu cokolwiek mierzyć. Motywacyjnych szmatek kupować nie chcę, bo boję się, że dostanę doła, jak się jednak w nie nie zmieszczę. Poza tym chcę mieć powód do wyrwania się z domu po porodzie
P.S. Wcześniej pochwaliłam się, jaki to piękny jadłospis rządzi moją paszczęką. Cóż, od rana wiele się zmieniło Dziś na obiad wmiotłam placek drożdżowy z nutellą, którą zagryzłam sałatką jarzynową na majonezie i poprawiłam rzodkiewkami. Teraz przymierzam się do bananów, bo czuję niedosyt. A potem oddam się upojnym chwilom z cappuccino