Strona 1 z 2

M jak miłość... czyli prawdziwa opowieść z pozytywnym...

PostNapisane: 3 mar 2014, o 19:28
przez admin
Trzy lata temu świat Alicji z wielkim hukiem zawalił się, grzebiąc marzenia i wyobrażenia o tym jak dzień po dniu obserwuje postępy nowonarodzonej córeczki. Maleńka dziewczynka, wytęskniona i wyczekana, zaciekle walczyła o życie. Walka trwała siedem długich miesięcy. Dla Alicji i Krzysztofa były to całe wieki. Helenka była kilkakrotnie operowana, karmiona sondą, wciąż pod tlenem i wciąż bez gwarancji, że wszystko skończy się dobrze.

Więcej na http://www.bimbi.pl/m-jak-milosc-czyli-prawdziwa-opowiesc-z-pozytywnym-zakonczeniem.html

Zachęcamy do lektury i komentowania!

Re: M jak miłość... czyli prawdziwa opowieść z pozytywnym...

PostNapisane: 3 mar 2014, o 21:54
przez annaks
Mówi się, że kobiety to słaba płeć. Po przeczytaniu tego reporterzu wiadomo, że każda kobieta będąc matką ma w sobie tyle siły, że podoła ze wszystkim.

Re: M jak miłość... czyli prawdziwa opowieść z pozytywnym...

PostNapisane: 3 mar 2014, o 22:44
przez Maria T-K
Zgadzam się z Panią, że matczyna miłość może przenosić góry i dokonywać cudów. Zwykłe wychowywanie zdrowego dziecka nie jest sprawą łatwą, co dopiero gdy dziecko jest chore. Tym upartym, zdeterminowanym, wspaniałym mamom życzę, by chciało im się skakać z radości jak mamie Helenki.

Pozdrawiam

Re: M jak miłość... czyli prawdziwa opowieść z pozytywnym...

PostNapisane: 3 mar 2014, o 23:11
przez nastka-81
Dla mnie to dowód, że miłość matki może wszystko...wzruszyłam się, ale też bardzo mocno zastanowiłam nad sobą. Ileż to razy patrząc na moją córeczkę zastanawiam się nad jej rozwojem, jak jej pomóc, co zmienić, co ulepszyć. Ciągle chciałabym więcej i lepiej, ciągle jeszcze widzę jakieś braki w sobie jako mamie. Czy potrafiłabym tak jak ta kobieta zawalczyć o swoją córkę...hmmm tyle wiemy o sobie na ile nas sprawdzono.

Re: M jak miłość... czyli prawdziwa opowieść z pozytywnym...

PostNapisane: 4 mar 2014, o 22:08
przez Maria T-K
Mądre stwierdzenie. Jacy naprawdę jesteśmy dowiedzieć się można dopiero w sytuacjach ekstremalnych. Tyle razy mówimy o sobie: "Bo ja w takiej sytuacji zrobiłabym to czy tamto". Guzik prawda. Kto się nigdy w skrajnej sytuacji nie znalazł, nie może powiedzieć nic o mechanizmach, które kierują wówczas człowiekiem.

Alicji (przed urodzeniem Helenki) wydawało się, że jest osobą leniwą. Nic błędniejszego. Użytkownicy mojej strony od dawna śledzą jej piękne zabawki, gry, scenografie, kąciki, które tworzy dla swej córeczki. Nie ma minuty na lenistwo. Ale to walka o dziecko, o zdrowie córeczki wyzwoliła pokłady poświęceń, wyrzeczeń, zarwanych nocy, nieludzkiej cierpliwości i oddania.

Najpiękniejsze w tej sprawie jest, że Alicja zobaczyła efekty swojej postawy. Cudowne efekty. Helenka jest przeuroczym, subtelnym, myślącym dzieckiem, z przyjemnością witam każdy nowy filmik rejestrujący postępy dziewczynki.

Niestety, bywa inaczej. Niekiedy największe poświęcenie nie przynosi efektów bo dysfunkcje są zbyt głębokie. Wówczas także szklą mi się oczy. Z zupełnie innego powodu.

Re: M jak miłość... czyli prawdziwa opowieść z pozytywnym...

PostNapisane: 30 mar 2014, o 19:33
przez Genius31
Bardzo podobają mi się Twoje felietony :) Gratuluję pomysłów i talentu

Re: M jak miłość... czyli prawdziwa opowieść z pozytywnym...

PostNapisane: 31 mar 2014, o 16:32
przez MANNDARYNKA
To wspaniała opowieść, na początku troche cisnęły mi się łzy do oczu, ale potem zaczęłam się uśmiechać :) Ile to w kobicie jest siły i motywacji żeby walczyć o swoje dziecko, miłość jest ogromna i można "góry przenosić", jak widać na tym przykładzie nigdy nie można się poddawać, zawsze trzeba walczyć, próbować, starać się.

Re: M jak miłość... czyli prawdziwa opowieść z pozytywnym...

PostNapisane: 2 kwi 2014, o 22:44
przez nastka-81
Maria T-K napisał(a):Mądre stwierdzenie. Jacy naprawdę jesteśmy dowiedzieć się można dopiero w sytuacjach ekstremalnych. Tyle razy mówimy o sobie: "Bo ja w takiej sytuacji zrobiłabym to czy tamto". Guzik prawda. Kto się nigdy w skrajnej sytuacji nie znalazł, nie może powiedzieć nic o mechanizmach, które kierują wówczas człowiekiem.

Alicji (przed urodzeniem Helenki) wydawało się, że jest osobą leniwą. Nic błędniejszego. Użytkownicy mojej strony od dawna śledzą jej piękne zabawki, gry, scenografie, kąciki, które tworzy dla swej córeczki. Nie ma minuty na lenistwo. Ale to walka o dziecko, o zdrowie córeczki wyzwoliła pokłady poświęceń, wyrzeczeń, zarwanych nocy, nieludzkiej cierpliwości i oddania.

Najpiękniejsze w tej sprawie jest, że Alicja zobaczyła efekty swojej postawy. Cudowne efekty. Helenka jest przeuroczym, subtelnym, myślącym dzieckiem, z przyjemnością witam każdy nowy filmik rejestrujący postępy dziewczynki.

Niestety, bywa inaczej. Niekiedy największe poświęcenie nie przynosi efektów bo dysfunkcje są zbyt głębokie. Wówczas także szklą mi się oczy. Z zupełnie innego powodu.

Pani Mario, pozwolę sobie na osobiste parę słów, o matkach osób niepełnosprawnych. Kilka lat temu byłam związana z mężczyzną niewidomym. Mój związek trwał 3,5 roku. Byliśmy zaręczeni,ale co tu ukrywać stchórzyłam (pod naciskiem rodziny)po paru miesiącach narzeczeństwa,chociaż teraz tego żałuję,ale nadal jesteśmy przyjaciółmi. Dzięki tak bliskiej relacji z moim Przyjacielem poznałam jego rodzinę, zwłaszcza mamę. Środowisko niewidomych,ogólnie niepełnosprawnych jest mi znane,gdyż mój dziadek był niewidomy, moja bratanica jest niepełnosprawna ruchowo, a ja sama czując jakąś dziwną więź z ludzmi szczególnie obdarowanymi przez los zawsze jakoś lgnęłam do nich. Wychowali mnie dziadkowie bo rodzice pracowali, dziadkowi wiele zawdzięczam np. przychodził po mnie do przedszkola i nikomu nie przyszło do głowy aby zabronić niewidomemu odbierać dziecko. Co niestety spotkałam później jako dorosła osoba. Nie o tym jednak chciałam pisać, bo wątek jest inny. Otóż doświadczenie miłości moich dziadków "skłoniło" mnie do zakochania się w człowieku wielkiej samotności, którego poznałam jako pracownik agencji zatrudnienia dla osób niepełnosprawnych. Jak już wspomniałam poznałam jego matkę. O tej osobie chciałabym napisać, bo jest to niezwykłe co zrobiła dla swojego pierworodnego syna. Odkąd dowiedziała się, że ma bardzo słaby wzrok (jako malutkie dziecko widział cienie i większe kształty, z wiekiem stracił wzrok całkowicie) zaczęła walczyć. Oprócz wielu klinik, terapii itd. bardzo go stymulowała przez różne zabawy, gry itd. Miała w tym wsparcie swojego męża, który nawet pojechał do USA by zarobić na leczenie dziecka. Kiedy okazało się, że choroba jest postępująca zatroszczyli się by dziecko było jak najbardziej samodzielne. Mój Przyjaciel skończył szkołę w Laskach pod Warszawą, później studia magisterskie, doktoranckie.Rodzice kupili mu mieszkanie ale zostawili mu dowolność wyboru jeśli chodzi o styl życia. Mieszka sam w mieście oddalonym o paręnaście kilometrów od miejscowości rodziców. Sam gotuje,sprzata, robi zakupy itd. Jest samodzielny. Wiele wspomina jak mam uczyła go np. jeździć na rowerze, czy opieki nad małym siostrzeńcem. Matka jest przy nim gdy musi jechać w nowe dzielnice coś załatwić. Niestety pomimo swoich lat i wykształcenia nigdy nie pracował. Ból ciągłego bycia na marginesie rynku pracy sprawił, że się poznaliśmy ale i ja zderzyłam się z murem u pracodawców nie do przebicia. Słyszałam tylko, a niewidomy to masażysta lub telefonista. Kiedy słyszano, że jest pan doktor, który świetnie radzi sobie z komputerem i najnowszymi nowinkami technicznymi byli zdziwieni ale każdy wzruszał ramionami i pracy nie było. Przyjaciel dzięki mamie dostał ma najnowszy sprzęt, nauczycieli, którzy nauczyli go obsługiwania komputera, komórki itd. Jedynie praca była tematem arcy bolesnym dla wszystkich. Jego matka pukała do drzwi począwszy od prezydenta miasta skończywszy na dyrektorach szkół, biskupach itd. Nic to nie dało...setki rozmów...i wszedzie odmowa, zawsze tylko on i matka. Kiedy był w depresji matka zawsze go ratowała, podnosiła.Teraz po latach nagle telefon... był z mamą na rozmowie u dyrektora szkoły...udało się będzie uczył dwie godziny tygodniowo dzieci niewidome. To było w ubiegłym semestrze, w tym już ma półetatu. Po latach starań udało się. Mama zawsze go wspiera i zrobi dla niego wszystko. Dla mnie to kolejny przykład, że serce matki jest niezwyciężone i tam gdzie inni już dawno zwątpili ono trwa i wierzy.

Re: M jak miłość... czyli prawdziwa opowieść z pozytywnym...

PostNapisane: 3 kwi 2014, o 20:13
przez Maria T-K
Z wielkim wzruszeniem czytałam ten tekst. Piękna, bezwarunkowa, pełna poświeceń i gotowości do pomocy miłość matki niewidomego mężczyzny jest czymś wspaniałym.

Ale podczas czytania rodził się we mnie także i bunt i narastał gniew. Bo jak można zaprzepaszczać potencjał, wiedzę i umiejętności wykształconego człowieka tylko dlatego, że jest niepełnosprawny? Wiem, że niepełnosprawni potrafią pracować lepiej, wydajniej, z większym zaangażowaniem niż zupełnie zdrowi ludzie. Im stokroć bardziej zależy na tym, by pokazać wszystkim wokół, iż mogą być społeczeństwu przydatni.

Mówi się, że potrzebującym powinno się ofiarowywać wędkę, nie rybę. I ja się z tym zgadzam. Tą wędką jest praca dla wykształconego, samodzielnego, nad podziw sprawnego mężczyzny. Bo każdemu potrzebne jest przeświadczenie, że coś umie, potrafi, że jego działanie przynosi wymierne efekty... Nie sztuka dać rybę...

Cieszę się razem z Panią, że ta historia także ma szczęśliwe zakończenie. Proszę swego przyjaciela pozdrowić od starszej koleżanki (belferki) i życzyć Mu wielu sukcesów pedagogicznych, a wkrótce całego etatu. Pozdrawiam Was oboje. Mamę przyjaciela także. Dziękuję, że zechciała mi Pani tę piękną historię opowiedzieć.

Re: M jak miłość... czyli prawdziwa opowieść z pozytywnym...

PostNapisane: 5 kwi 2014, o 16:07
przez MANNDARYNKA
Zgadzam się, ludzie niepełnosprawni są wyjątkowi, potrafią cieszyć się życiem o wiele bardziej niż nie jeden zdrowy człowiek, nie narzekają tylko działają i cieszą się tym co mają. W mojej rodzinie jest małżeństwo, dziewczyna jest sparaliżowana i jeździ na wózku inwalidzkim, chłopak jest niewidomy. Ich miłość jest piękna, na prawdę piękna i mogliby swoim przykładem leczyć wiele małżeństw, które kłócą się o byle co. Byłam ostatnio na weselu w rodzinie w której właśnie było to małżeństwo i aż miło się na nich patrzy, rozumieją sie bez słów, świetnie się bawią, są dowcipni, mają niesamowite poczucie humoru, potrafią śmiać się z samych siebie co dla niektórych jest bardzo trudne.
Podziwiam ludzi niewidomych, jestem pod wielkim wrażeniem jak świetnie sobie radzą np. w takim mieście jak Warszawa. Jak jeździłam komunikacją miejską (bo teraz to siedzę w domu i za daleko się nie ruszam z dzieckiem) to często spotykałam takie osoby, podchodziłam do nich i pytałam czy w czymś nie pomóc, większość z nich prosiła jedynie o podanie nr autobusu, który podjechał i tyle, raz tylko zaprowadziłam Panią do bloku, bo po prostu była zmęczona i skorzystała z mojej pomocy. Tacy ludzie są wspaniali, nie siedzą w domach i nie płaczą nad swoim losem tylko starają się żyć normalnie. Dla każdej matki choroba dziecka jest trudna, ale nie można sie poddawać tylko trzeba walczyć, jak widać na powyższych przykładach takie dzieci mogą wiele osiągnąć. ;)