Ta strona korzysta z plików Cookies. Zasady ich wykorzystania są opisane w naszej Polityce prywatności. W każdej chwili możesz wyłączyć Cookies w przeglądarce. |
|
Jak Felicja mała mamę wybierała… jeszcze jedna historia z pozytywnym zakończeniem… Historia Alicji i małej Helenki spotkała się z żywym odzewem użytkowniczek portalu Bimbi. Pojawiły się sympatyczne komentarze, z których wynika, że chcecie i potraficie cieszyć się z cudzego szczęścia. To piękna postawa. Zachęciło mnie to do opowiedzenia Wam jeszcze jednej historii, która źle się zaczyna, ale dobrze kończy… Gdzieś tam, hen, w Błękitnych Przestworzach razem z mnóstwem innych dzieci, przebywała maleńka Felicja*. Czekała na swą mamę. A na dole, w jednym z dużych miast na północy Polski, w ohydnej komunalnej kamienicy mieszkała kilkuletnia Malwinka. Była śliczną, ale smutną dziewczynką. W domu się nie przelewało. Tata pił i bił, starszy brat szybko poszedł w ślady ojca i wkrótce wylądował w więzieniu z długim wyrokiem. Mama z trudem wiązała koniec z końcem. Malwinka odwiedzała koleżanki w ich czystych, zasobnych domach, oglądała telewizję i nabierała przekonania, że jej życie MUSI być inne. Ale wiedziała także, że na to inne życie musi nieco poczekać. Póki co, była szkoła i wielki niepokój, bo wzrok Malwinki zaczął się gwałtownie pogarszać. Gwałtownie do tego stopnia, że w wieku 9 lat zapadł wyrok – nerwu wzrokowego nie da się uratować, choroba skończy się całkowitą ślepotą. Rozpacz dziewczynki była ogromna. Malwinka była mądrym dzieckiem i wiedziała, że jedynym sposobem na ucieczkę ze środowiska, w którym tkwiła, była nauka. No, może jeszcze rycerz na białym koniu, który okaże się czuły, opiekuńczy, troskliwy i łagodny. Ale i rycerz i nauka stawały się nieosiągalne w sytuacji, gdy dziewczynce groziła ślepota. No, bo pokażcie mi rycerza, który zapragnie pojąć za żonę niewidomą dziewczynę, pokażcie też dziewczynę, która będzie się uczyć nie widząc książek, zeszytu, monitora. Niczego… Czas płynął i było coraz gorzej. Całkowita ślepota zbliżała się powoli, ale nieubłaganie. Był to najgorszy rodzaj niewidzenia - gdy ogladało się wcześniej barwy świata i jaki on jest, a po jakimś czasie wszystko poczynała ogarniać ciemność. Pogrążonej w ciemności Malwince zostały już tylko marzenia. O czystym, przestronnym i spokojnym mieszkaniu, o rycerzu, który niechby był bez konia, ale miał dla niej serce i o maleńkiej córeczce. Tak, właśnie córeczce. Bo córeczce można zaplatać warkoczyki, przytulać ją i brać na kolana, bawić się z nią lalkami i wyprawiać im proszone herbatki. Z małymi chłopcami jest nieco inaczej…I chyba trudniej, gdy się jest mamą niewidomą. Życie napisało Malwinie własny scenariusz. Kiedy na jej drodze stanął Mariusz i zapewnił o wielkim uczuciu – nie wahała się ani chwili. Chciała wierzyć, że to on jest tym rycerzem, który będzie prowadził ją bezpiecznie przez mrok, ofiaruje jej bezpieczeństwo, dostatek, troskę i… może małą dziewczynkę. Pierwsze miesiące nie były najgorsze. Malwinie udało się spełnić swoje wielkie marzenie. Uzyskała maturalne świadectwo. Ale potem wszystko poczęło wyglądać nie tak. Okazało się, że jest w ciąży, a jej rycerz coraz częściej pogrąża się w alkoholowo-narkotycznym widzie. Kiedy urodził się Mareczek, Malwina miała pod opieką dwoje dzieci – synka i Mariusza, który coraz częściej potrzebował jej opieki. To wtedy rozpacz Malwiny sięgnęła dna. To przecież Mariusz miał jej podawać pieluszki, to on miał przyrządzać posiłki dziecku, robić zakupy i wyprowadzać oboje na spacer. Nie było zakupów, spacerów ani wspólnych spokojnych wieczorów. Kiedy Marek leżał z wysoką gorączką, a w pobliżu Mariusz dochodził do siebie po kolejnej imprezie, Malwina podjęła decyzję – rozstają się. Nie wiedziała jeszcze jak będzie wyglądało życie samotnej, niewidomej matki. Wiedziała, że dłużej nie da rady. I wtedy z pomocą pospieszyła mama. Odprowadzała Marka do przedszkola, gotowała, robiła zakupy. A Malwina? Naturalnym porządkiem rzeczy powinna rozpaczać, może wpaść w depresję, może zapijać smutki? Tyle osób zachowałoby się tak właśnie… Malwina…postanowiła pójść na studia. Ale jej wymarzona fizjoterapia była w odległym mieście. Trzy godziny jazdy pociągiem. Niby co w tym trudnego? Dojechać na dworzec autobusem lub tramwajem, pójść do kasy, kupić bilet i udać się na właściwy peron. No, tak. Tylko zróbcie to wszystko zawiązawszy uprzednio oczy… A poza wszystkim Polska nie była jeszcze w Unii, niepełnosprawnym najlepiej było w domu (tak się uważało) i nikt się nie spieszył przyjmować niewidomych na uczelnie. Determinacja, upór, ambicja i pragnienie, by udowodnić (sobie przede wszystkim), że nie jest się człowiekiem drugiej kategorii kierowały w tych czasach Malwiną. Najpierw były liczne pisma na uczelnię i do instytucji, które miały ją wesprzeć i poprzeć. Udało się! Została przyjęta. Ale zaraz potem pojawił się inny problem. Jak dojeżdżać na uczelnię? Nie było pieniędzy. Ale w owym czasie Malwina była już specjalistką od zaciskania zębów i zaciskania pasa. Zaczęła masować i zarabiać pieniądze, którymi opłacała koleżankę, by ta jeździła z nią na uczelnię, robiła notatki (nie wszystko dało się nagrać), woziła do akademika, na dworzec i z powrotem do domu. A w pociągu czytała Malwinie podręczniki, która starała się zapamiętać jak najwięcej. Wieczorami, gdy Marek już spał, obok Malwiny, zamiast rycerza, siadywała mama i czytała notatki albo kolejne fragmenty z podręczników. To były lata pełne nieludzkiego zmęczenia, łez, wyrzutów sumienia wobec mamy i Marka (że wykorzystuje, że za mało czasu poświęca), tęsknoty za innym życiem i jednocześnie przeświadczenia, że powrotu do komunalnej kamienicy z ubikacją na półpiętrze już nie ma. I była chwila kiedy serce Malwiny zatrzymało się. Było to wówczas, gdy dziekan raptem zorientował się, że Malwina nie będzie mogła obsługiwać urządzeń do fizykoterapii. Ale umęczone serce dziewczyny ruszyło znowu, bo okazało się, że tam gdzie jest dobra wola można znaleźć wyjście z sytuacji, która jest bez wyjścia. A potem przyszedł dzień, gdy serce miało ochotę zatrzymać się znów, tym razem z Wielkiego Wzruszenia. Gdy wręczano Malwinie dyplom, a mama z Markiem rzucili się jej w objęcia. … Minęło kilka lat. Malwina podjęła pracę w przychodni studenckiej. Do dawnego życia powrotu już nie było. Mama pomagała w miarę sił, Marek umiał już sam zadbać o siebie. Na niepełnosprawnych poczęto patrzeć inaczej. W domu pojawił się specjalny komputer dla niewidomych, ale na spacerach musiał wystarczać pies-przewodnik. Aż przyszedł dzień, w którym najuczynniejszy na świecie wiatr zwiał z szyi Malwiny apaszkę. Upolował tę apaszkę Krzysztof. Wielki, dobroduszny, łagodny i mądry musiał wykazać się niezmierzoną cierpliwością i uporem, by przekonać Malwinę, że nie skrzywdzi, nie zawiedzie. Że nie odwróci się, nie zacznie pić czy ćpać. Że będzie dla Marka prawdziwym ojcem, a do wspólnego domu wniesie nie tylko pieniądze (bo pracuje i dobrze zarabia), ale spokój i poczucie bezpieczeństwa. Przyszedł dzień, w którym Malwina postanowiła uwierzyć raz jeszcze. Została żoną Krzysztofa. Kupili duże piękne mieszkanie, a ich wspólne życie okazało się jota w jotę jak marzenia Malwinki. Rycerz wprawdzie jeździ toyotą, ale cała reszta się zgadza. I wtedy, w tym zasobnym, spokojnym, szczęśliwym domu pojawiła się malutka Felicja, która cierpliwie czekała w Błękitnych Przestworzach na swoją mamę i odnalazła ją w tej drugiej, innej, szczęśliwej Malwinie. Felicja ma sześć lat, po wakacjach pójdzie do pierwszej klasy. Mama zaplata jej warkocze, trzyma na kolanach i tuli. Z herbatkami dla lalek bywa gorzej, bo mama Felicji zabrała się za doktorat i jest naprawdę mocno zajęta. Ale obrona już niedługo. Odbiją sobie… *Imiona bohaterów, na ich prośbę, zostały zmienione.
Komentarze na naszym forum |