BIMBI.pl


http://www.bimbi.pl/blog/karolajnaa/opowie%C5%9Bci_z_krypty_cz.1_patologia_b-116_sid-95f3202ee5c5b0716f85e497f0f59837.html

Autor:  karolajnaa [ 28 cze 2014, o 16:04 ]
Temat:  Opowieści z krypty cz.1 Patologia

Wydarzenia z ostatnich dni nagromadziły się w takim tempie, że już sama za nimi nie nadążam, a więc i Wam nie będzie tak łatwo je ogarnąć bez uprzedniego podziału. Dlatego też tę część historii swojego (i nie tylko) życia przedstawię w trzech odsłonach. Dziś o samym pobycie na patologii ciąży.

To już na szczęście trzeci i ostatni mój pobyt w tej części szpitala. Nie żebym miała jakoś specjalnie narzekać, bo i towarzystwo doborowe i obsługa istnie hotelowa, ale... W domu zostawiłam męża i córcię i, nie czarujmy się, tęsknota dała o sobie znać.

Na oddziale trafiłam ze skierowania ginekolog z tytułu przenoszonej ciąży. Poprzedni papierek, wystawiony 13-go czerwca, nie zrobił na dyżurującym lekarzu większego wrażenia. Wypisał mnie po KTG, zapraszając z regularnymi skurczami. Tego dnia mieli młyn na izbie, PC i porodówce, bo kobiety wyły do księżyca. W efekcie tego części udało się rozpakować. Ja, pomimo starań koleżanki o łóżko na jej sali, musiałam z niczym wrócić do domu. Jak już wiecie, nic się nie działo do 16-go, stąd kolejny papier na PC. I tak nadszedł 17-ty, kiedy to postanowiłam zadomowić się w szpitalu. Pewnie zastanawiacie się, czemu akurat wtedy. Żadna to tajemnica. Po prostu do tygodnia po terminie ciąża jest uważana za terminową i nikt nie zawraca sobie głowy stękającymi ciężarnymi. Ale już po tym czasie łatwiej jest wbić się na szpitalne łóżko i czekać na jakąś (nie)boską interwencję.

Owego siedemnastego PIP świeciła pustkami. Nie wiem, czy to dlatego, że przyjechałam dość wcześnie, czy może trafiłam w taką 'tępą' godzinę. W każdym razie byłam tylko ja i położna, która mnie przyjmowała. Babka generalnie bardzo w porządku, starała się zatrzymać mnie w szpitalu pomimo braku miejsc na PC. Dziś jestem jej za to wdzięczna. A nie ukrywam, że musiałyśmy nieco pokombinować, by uknuty przez nią plan się powiódł. Plan ten najlepiej zobrazuje Wam cytat naszej rozmowy.

P: Co ty Karolina taka przestraszona?
J: Raczej zmęczona tym czekaniem.
P: Z czym przyjechałaś?
J: Z przenoszoną ciążą.
P: Nie mamy miejsc na patologii, ale jest jedno na porodówce. Dzieje się coś? Masz skurcze? Wody ci odeszły?
J: No własnie nic nie mam i to mnie denerwuje.
P: Ale nie mamy miejsca, by cię położyć na patologii.
J: To co? Mam wrócić do domu?
P: Dlatego pytam cię, czy masz może jakieś skurcze. A może wody ci się sączą.
J: Yyyy...
P: Zapytam jeszcze raz: Masz skurcze?
J: Nie.
P: To może wody ci się sączą?
J: Yyy, mogą się sączyć?
P: Noo, to idź do zabiegowego, zdejmij majteczki i pokaż, jak się sączą.

Poszłam, zdjęłam, sprawdziła i nic się nie sączyło, ale...

P: To od której ci się sączą te wody?
J: A od której powinny?
P: Od szóstej?
J: No dobra, szósta, szósta trzydzieści, bo tak wstaje moja starsza córka.
P: Dobra, ubieraj się i wypełnij mi papiery. Jedziesz na porodówkę.

W szpitalnej koszulce pożegnałam zaskoczonego teścia i pojechałam na pięterko. Po drodze położna prosiła, by chociaż jej nie wydać, co też uczyniłam. Na miejscu przejęła mnie kolejna położna, która niestety nie była w połowie sympatyczna jak jej koleżanka. Na 'dzień dobry' ścięła mnie takim wzrokiem, że zrobiłam się blada i niepewna całej 'misji'. Przeprowadziła ze mną wywiad, dokładnie wnikając w każde pytanie. Przy tym wbijała we mnie wzrok jak w więźnia podczas przesłuchania. Starałam się wypaść wiarygodnie i nawet dodałam jakieś tam skurcze do całej historii. Pal go licho, że wszystko to mało spójne było z punktu widzenia osoby związanej z położnictwem. Ważne, że byłam w szpitalu. Jak możecie się domyśleć, KTG nie wykazało żadnej czynności skurczowej, a badanie palpacyjne sączących się wód. Wyszłam na mega oszustkę, co nie zjednało mi sympatii położnej. Szczęśliwie dla mnie późniejszą opieką objęła mnie lekarka stażystka, która robiła mi USG. I tu czekała na mnie największa niespodzianka tego dnia. Okazało się, że ilość wód płodowych zmniejszyła się o połowę w ciągu doby i znalazła się w dolnej granicy normy. Dyżurujący lekarz postanowił jednak nie spieszyć się z wywoływaniem porodu i wysłał mnie na patologię. Pomyślałam, że to jakiś żart, że przecież nie mają miejsc na oddziale. A jednak, miejsca były, ale zostały wstrzymane dla dziewczyn, które miały zjazdy oksytocynowe. Ba, właściwie cała patologia to były kobiety z przenoszonymi ciążami...

Na oddziale dołączyłam do sali, na której czekała na mnie koleżanka ze studiów. Czas mijał głównie na pogawędkach i czytaniu książek. Pogawędki o facetach, dzieciach i porodach oraz literatura dosłownie każda. Ach, zapomniałabym o jedzeniu. Cały nasz pobyt to jedna wielka orgia dla podniebienia! Wiadomo, szpitalna dieta odchudza, a my chciałyśmy utuczyć nasze maleństwa :P Dzięki temu ja zafundowałam sobie ponad kilogramowy skok wagowy i ostatecznie ciążę ukończyłam z wynikiem +14,5 kg (co daje +1,5 kg więcej niż z Marysią).

Przez naszą salę przewinęły się różne dziewczyny. Miałyśmy jedną z nietolerancją żelaza, której przetaczano krew. Była też kobieta z obumarłą ciążą, której farmakologicznie wywoływano poronienie (szczerze jej współczułam, bo sama przez to przeszłam). Na koniec dołączyła dziewczyna z kręgu naszych zainteresowań, czyli jeszcze jedna do kompletu przenoszonych ciąż. Z naszej trójki ja byłam "najstarsza". Najgorzej (najlepiej?) miała moja koleżanka, której terminy z OM i USG różniły się 8 dniami. Jedne, co słyszała, to to, że ma jeszcze czas, bo dopiero zbliża się do terminu USG...

Będąc na patologii zastanawiałam się co jeszcze zrobić, by zachęcić córkę do wyjścia. Łudziłam się, że podobnie jak z Marysią skuteczne okażą się schody. Toteż od wtorku urządzałam sobie wędrówki góra-dół dostając mega zadyszki. Wytrzymałam tak tylko 2 dni. Skurcze przestały mnie męczyć z chwilą przekroczenia progu PIP i żadne schody nie były w stanie tego zmienić. W międzyczasie skarżyłam się położnym, że nawet więźniowie mają lepiej, bo mogą korzystać z kącików intymnych, a w szpitalu takiego nie uraczysz. "Szturchnąłby mnie mąż ze dwa razy i akurat bym urodziła, a tak nic się nie dzieje", mówię do położnej Ani. A ona: "No, taki kącik to by się przydał. Trochę prostaglandyny i od razu byście urodziły" :D Z kolei położna Renia stwierdziła, że "od leżenia jeszcze nikt nie urodził" i zaleciła marsze i schody. Te drugie wiedziałam już, że są bezskuteczne, więc od czwartku zaliczałam nordic walking bez kijków, za to w skrzypiącym klapku, który boleśnie ranił uszy całego personelu. Cóż począć, ja chciałam urodzić. Oni za to, jestem święcie przekonana, chcieli się mnie pozbyć. Przynajmniej po akcji z klapkiem. W piątek miałam już ksywę Biegaczka i nawet wyciskałam łzy współczucia wśród niektórych osób z personelu. Jedyna nieprzejednana była oddziałowa położna, której kanciapa znajdowała się na końcu korytarza. Ale w ogóle nie przejęłam się tym babskiem. Dalej chodziłam.

To właśnie marsz okazał się skuteczny. Po czwartkowym maratonie w piątek na porannym KTG zaliczyłam 3 skurcze. Wiem, wiem, imponująca ilość :P Na popołudniowym miałam już 4! Po badaniu przez położną okazało się, że szyjka jest zgładzona, ale jeszcze niescentrowana. A to dobrze rokowało. Tak więc maszerowałam na potęgę, w te i nazat, z buzią coraz bardziej zadowoloną...

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 [czas letni (DST)]

Powered by phpBB © 2002, 2006 phpBB Group
www.phpbb.com

Blogs powered by User Blog Mod © EXreaction
www.lithiumstudios.org