BIMBI.pl


http://www.bimbi.pl/blog/karolajnaa/misz_masz_b-105_sid-a69eb52fce19339d6dac6fe2ac23f71e.html

Autor:  karolajnaa [ 21 maja 2014, o 22:24 ]
Temat:  Misz masz

Dzisiejszy dzień jest z cyklu: "Ledwo się dzień zaczął, a już bym chciała, żeby się skończył...". Wiem, niezbyt optymistyczny wstęp, ale i ogólne wrażenia z całego dnia mam nieco mieszane.

Najpierw w pośpiechu wybierałam się do lekarki. Z domu wystrzeliłam niczym z procy, dostając zadyszki w drodze na przystanek. Ponieważ główna ulica jest w remoncie, to przystanki są ruchome, co wprawia w osłupienie i rozdrażnienie zarówno pieszych/pasażerów, jak i wszelkich kierowców. Ale wracając do mnie... Dumna z siebie, że dobiegłam na czas, czekałam na swój autobus. Ani przez chwilę nie zaświtała mi w głowie myśl, że w torebce może mi czegokolwiek brakować. Jedynie zastanawiałam się, czy nie wyszłam ubrana zbyt lekko, bo poranek był nieco chłodny. Gdy wreszcie wsiadłam do mpku, oprzytomniałam, że portfel, a co za tym idzie i bilet, zostawiłam w torbie wózkowej. Shit! To był ten moment, kiedy człowiek zaczyna zastanawiać się, czy wysiąść na kolejnym przystanku i wrócić po bilet, czy olać sprawę i zdać się na Los. Ja postawiłam na opcję nr 2, w myślach układając dla kanara ewentualne wytłumaczenie swojej beznadziejnej sytuacji. W międzyczasie za pomocą smsa poinformowałam męża o swoim gapiostwie. I tak minęły mi 2 przystanki. W trakcie trzeciego znowu pisałam do męża, kiedy poczułam uderzenie i zostałam wyrwana ze swojego siedzenia. Leciałam niczym szmaciana lalka, ściskając w jednej dłoni telefon, a w drugiej reklamówkę z rzeczami do szkoły rodzenia. I nagle zawisłam. Od niechybnego upadku ustrzegł mnie chłopak, który siedział obok. To on złapał mnie w pół i trzymał, bym nie poturlała się przez autobus. Nie muszę pisać, jak bardzo wdzięczna byłam mu za tę interwencję. Moja buzia non stop dziamgała "Dziękuję Panu. Bardzo dziękuję". 'Sąsiedzi' z naprzeciwka pytali, czy nic mi się nie stało, a ja szczęśliwa kręciłam głową, że nie. Chwilę później wszyscy wysiedliśmy z mpku i zobaczyliśmy, że powodem końca trasy okazała się beemka z rozjechanym tyłem. Kto zawinił, nie wnikałam. Wystarczyło mi, że nikt nie wyglądał na poszkodowanego, więc wróciłam myślami do braku biletu. Ostatecznie po raz kolejny zdecydowałam, że jadę na gapę, bo nie było większego sensu wracać do domu (równie dobrze mogłam trafić na kontrolę w drodze po bilet).

Do lekarki dojechałam z półgodzinnym opóźnieniem. Kolejne pół godziny musiałam przesiedzieć, by uspokoić tętno. Po tym czasie ciśnienie miałam już w jak najlepszym porządku, ciesząc się, że trafiłam na takiego Anioła Stróża. Mimo USG nie poznałam wagi dziecka, a na pytanie, czy córcia jest dalej córcią, lekarka odpowiedziała uśmiechem. Cóż, pewnie zrobiłabym to samo, korzystając z takiego sprzętu co ona. Zmian płciowych nie przewiduję, ale chciałabym usłyszeć potwierdzenie. A tak muszę poczekać do porodu :P

Po wizycie zaliczyłam szybki kurs do męża, co by poratował żonę w potrzebie i dał pieniążka na bilet. Potem już udałam się na gimnastykę do SR. Trafiłam późno, więc dostała mi się najgorsza miejscówa. Babek multum, materacy mniej niż to ustawa przewidziała, do tego szybko wzrastająca temperatura sprawiły, że miałam nieodpartą ochotę zmaterializować się w swoim domu. Najlepiej w łóżku. Ale żeby nie było tak źle, to na otarcie łez dostałam paczuszkę "9 miesięcy" z różnymi fajnymi gadżetami :)

Kiedy wróciłam do domu, babcia akurat kładła mi dziecko spać. Pomyślałam, że lepiej być nie może, bo sama wymagałam odpoczynku, więc położyłam się obok. Niestety, Marysia w nosie miała moje potrzeby i przez całe 40 minut leżenia i błagania nie zamknęła oczu nawet na moment. Wściekła wstałam. Bolała mnie głowa, chciało mi się spać, a córa wyglądała, jakby właśnie zaliczyła drzemkę. Rozpierała ją energia i zaczęła broić. Rozkręciła się do tego stopnia, że musiałam postawić ją do kąta. Ale o spokoju mogłam jedynie pomarzyć.

Trzy godziny później mój humor miał się poprawić. Marysia wylądowała u mojej mamy, a ja z mężem wybrałam się na przegląd wózków dla lalek. Cóż, tu też nie wyszło, jakbyśmy tego chcieli. Ja osobiście doszłam do wniosku, że M. za dużo wózkiem nie pośmiga, dla mnie ta zabawka będzie stanowiła nie lada wyzwanie przy spacerach z kolejną jeszcze córką. Do tego koszt i ewentualny czas spędzony na użytkowaniu tejże zabawki w tym roku wydawały mi się niewspółmierne, więc zaczęłam się wahać. To z kolei rozzłościło męża, który stwierdził, że w takim razie cała 'wycieczka' była niepotrzebna. (Może i tak, bo tylko poobcierałam butami stopy) Ach... Teraz jestem w kropce i sama nie wiem, co myśleć. Wózek dla lalek miał być prezentem od młodszej siostry, a tymczasem wyjdzie, że prezentu nie będzie.

No, i akcja na koniec 'wycieczki'. Mąż poszedł po dziecko, ja miałam wrócić do domu, by przyszykować w tym czasie obiad. Wszystko fajnie, pięknie, tylko nie miałam kluczy do chałupy. Gdzie zostały? Oczywiście w torbie wózkowej!! Wylądowałam pod klatką w oczekiwaniu na męża i dziecko...

Ale by zakończyć optymistycznie, pochwalę się, że siostra, która wróciła z Turcji, przywiozła mi kilka przypraw :D Mam nadzieję, że dodane do potraw uświetnią każdy mój wyczyn kulinarny :P

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 [czas letni (DST)]

Powered by phpBB © 2002, 2006 phpBB Group
www.phpbb.com

Blogs powered by User Blog Mod © EXreaction
www.lithiumstudios.org