BIMBI.pl


http://www.bimbi.pl/blog/index/index_b-117_sid-4f713218f7b68f21fec54eecfd076cd3.html

Autor:  karolajnaa [ 29 cze 2014, o 10:46 ]
Temat:  Opowieści z krypty cz. 2 Cud narodzin

Po godzinie 22 zaczęłam odczuwać już regularne skurcze, które nasiliły się przed samą 23. Kilka minut później nie byłam w stanie już leżeć w łóżku, a o szybkiej drzemce mogłam w ogóle zapomnieć. Dyżurna położna usłyszawszy, że mam skurcze od niespełna godziny dała do zrozumienia, żeby głowy nie zawracać. Według niej miałam czekać jeszcze godzinę, by móc stwierdzić, że są to skurcze porodowe. Kilka minut później, gdy znowu plątałam się po korytarzu, postanowiła mnie zbadać. Żeby zrozumieć, co było dalej, muszę napisać, że owa położna nie była moją ulubioną. Kobieta działała mi na nerwy i bardzo żałowałam, że to właśnie ona objęła nocną zmianę. Cóż, badanie nie było specjalnie bolesne, ale na pewno stresujące. Na tyle, że moje skurcze ustały na prawie 10 minut. Za to jak już wróciły, od razu usłyszałam: "Idziemy na porodówkę". Szybka wiadomość do męża, ekspresowe pakowanie manatków z PC i już byłam gotowa. Gotowa na cud narodzin. A właśnie dochodziła północ...

Ach, żeby to było takie proste... Najpierw umęczą człowieka milionem pytań, trzymając pod KTG na tyle długo, że sika w majtki. Potem zostawiają go na pastwę losu, bo przecież tak szybko nie pójdzie. Dlatego w takich chwilach kobieta cieszy się na poród rodzinny. A ja wręcz nie mogłam się doczekać przyjazdu męża! Rodziliśmy razem wcześniej, więc nie wyobrażałam sobie, by teraz miało być inaczej. I wierzcie mi, że widok jego osoby dodał mi sił. Zaliczyliśmy prysznic (tzn. ja zaliczyłam, mąż tylko fotki pstrykał ;p), piłkę, ćwiczenia bioderkami i masaże krzyża. Wszystko super za wyjątkiem tego, że w ciągu dwóch godzin postęp był niemalże zerowy. Na porodówkę trafiłam z 4 cm rozwarciem, więc nie byłam szczęśliwa, gdy o godz. 2 położna stwierdziłam 1 cm więcej. Już zaczynałam się martwić, że przy takim tempie nie urodzę wcześniej jak godz. 8-9. I sama ta myśl powodowała większe zmęczenie niż wszystkie skurcze razem wzięte. Potem kolejne KTG i... zaczął się koszmar.

Mój pierwszy poród, mimo że do najłatwiejszych nie należał, wspominam jako coś pięknego. Położna przemiła, typ osoby, który zrobi wszystko, by Ci było lżej. Z taką osobą rodzić to czysta przyjemność, choćby bolało nie wiem jak. Choćby krocze pękało lub było nacinane. Atmosfera, jaką mi zapewniła, sprawiła, że na porodówce poczułam się pewnie i komfortowo. Niestety, nie mogę tego napisać o drugim porodzie. Położna wprawdzie nie należała do nieuprzejmych, ale widać było, że zakłóciłam jej sen, bo była zaspana. Nasza komunikacja była oszczędna, ale to jeszcze mi nie przeszkadzało. W końcu nie przyjechałam na pogaduchy. Miałam urodzić dziecko i uciekać ze szpitala do przytulnego domu. Ale wkurzyłam się, gdy kobieta wymusiła na mnie inne oddychanie niż te, którego nauczono mnie w szkole rodzenia. Nie rozumiałam dlaczego, ale ponieważ mnie upominała, to musiałam się do niej dopasować. To wtedy zaczęłam czuć, że tracę kontrolę nad własnym ciałem, bo skurcze sprawiały mi taki ból, że nie mogłam się skupić. Trzęsło mną jak w febrze i pewnie zleciałabym z łóżka, gdybym nie ściskała kurczowo poręczy. Nagle zapragnęłam, by cały ten koszmar się skończył, by córeczka leżała już na mojej piersi. Na szczęście niewiele później zaczęłam czuć, że chwile dzielą mnie od pęknięcia worka owodniowego. I tak też się stało. Pierwsza myśl: "Jakiego koloru są wody?". Męża poprosiłam, by powiedział położnej o odejściu wód. Przyszła, mało przytomna jak się potem okazało, odłączyła mnie od KTG i pozwoliła wziąć prysznic. Była 2:40.

Nie wytrzymałam zbyt długo po prysznicem, bo zaczęło mnie popierać. I znowu mąż leciał po położną, która zdziwiła się, że (UWAGA!!) odeszły mi wody. No litości... Ja rozumiem czyjeś zmęczenie pracą, ale ja wypoczęta też nie byłam... W każdym razie córeczka dawała znać, że jest gotowa. Ja, niestety, nie byłam. Przez te rozjechane oddychanie czułam się wypompowana. Gdyby nie mąż, to pewnie urodziłabym pod prysznicem, bo kompletnie nie miałam sił, by wrócić na salę. Tylko dzięki niemu jakimś cudem doczłapałam do łóżka. A ponieważ w tym pokoju nie było stołka porodowego, nie pozwoliłam się położyć na łóżku. Kilka minut później parłam już na stojąco. W międzyczasie zeszłam do przysiadu, by ostatecznie rodzić na klęczkach z podporem o łóżko. Czy było wygodnie? Na pewno wygodniej niż na leżąco, ale mniej komfortowo i zdecydowanie ciężej niż na stołeczku. Właściwie do tej pory nie wiem, dlaczego nie mogłam rodzić na sali z tym sprzętem...

Wody odeszły w kolorze zielonkawym, więc zależało mi, by Mała jak najszybciej pojawiła się na tym świecie. Mimo to nie chciałam popękać jak z Marysią. I znowu zaskoczenie, bo położna kazała mi dopierać. Coś, na co nie pozwalano mi rodząc Marysię. No, oszaleć można. Jeden szpital, a dwie różne szkoły :/ Gdzieś w głowie miałam myśl, żeby usiąść i powiedzieć: "Pierdolę, nie rodzę!". Taki mały akt desperacji, że nie jest tak, jak to sobie wymarzyłam. Ale już na koniec poddałam się, doparłam i, oczywiście, pękłam. To uczucie pękania pamiętam aż nadto wyraźnie. Czułam, jakby ktoś bardzo powoli z precyzją ciął skalpelem moje ciało. A to wszystko na żywca. Dało się wytrzymać. Dla tego momentu, w którym poczułam, jak Helenka wita się z tym światem. A było to dokładnie tydzień temu o godz. 3:05.

Gdy ją zobaczyłam, byłam zaskoczona, jak bardzo podobna jest do Marysi. Nawet wagowo wydawała się tak samo lekka, choć okazała się o pół kilo cięższa. Leżała taka bezbronna na mojej piersi, a ja czułam się trochę tak, jakbym rodziła po raz pierwszy. Dziwne, co?

Mąż po raz kolejny przeciął pępowinę, a ja byłam z niego taka dumna! Nadal jestem. Bez jego pomocy ciężko byłoby przetrwać tamtą noc. I cieszę się, że był przy mnie cały czas, dopóki na położniczy nie przywieźli nam Helenki. Dziękuję!!

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 [czas letni (DST)]

Powered by phpBB © 2002, 2006 phpBB Group
www.phpbb.com

Blogs powered by User Blog Mod © EXreaction
www.lithiumstudios.org